Na ścieżce Ekopolis na Kongresie Regeneracja! rozmawialiśmy również o rolnictwie. W panelu „Polityka żywnościowa jako stymulator lokalnej gospodarki” udział wzięli dr Maciej Grodzicki(Uniwersytet Jagielloński, Polska Sieć Ekonomii), dr Maciej Łepkowski (Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego, Spółdzielnia MOST), Robert Nowak (Krajowa Rada Izb Rolniczych), Katarzyna Szeniawska (Spółdzielnia Dobrze) oraz Matylda Szyrle (Listny Cud). Spotkanie prowadziła Joanna Erbel (CoopTech Hub, PLZ Spółdzielnia).
Punktem wyjścia do dyskusji była świadomość, że kryzys klimatyczny, wojna w Ukrainie, zanikanie bioróżnorodności oraz wyludnianie się wsi, sprawiają, że temat suwerenności żywnościowej nabiera coraz większego znaczenia. Współcześnie kluczowym pytaniem staje się nie tylko pytanie o to, co jemy, ale również to, jak wzmocnić polskie rolnictwo oraz przetwórstwo, aby mieć pewność, że nie zabraknie polskiej żywności. Rolę do odegrania ma tutaj zarówno państwo oraz samorządy, jak i każda i każdy z nas.
Pierwsze pytanie prowadząca skierowała do Macieja Łepkowskiego. Dotyczyło ono roli miast w transformacji systemów żywnościowych. Łepkowski stwierdził, że miasta mają istotną rolę do odegrania w tworzeniu rozwiązań wspierających polskie rolnictwo, w tym szczególnie gospodarstwa leżące w jego najbliższej okolicy, czyli w strefie żywicielskiej. Jednak, aby zrozumieć dobrze ich role trzeba zrewidować nasze rozumienie miejskości – tak, aby oczywiste stało się to, że nie można mówić o rozwoju miast pomijając kwestie żywności. Tutaj wsparcie jest pojęcie ekopolis, które widzi miasto w szerszym kontekście społeczno-przyrodniczym oraz środowiskowym. O powiązaniu rozwoju miasta pisze Carolyn Steel, autorka książki Sitopia (https://www.wysokizamek.com.pl/produkt,sitopiajak-jedzenie-moze-ocalic-swiat,154.html). Wskazuje na przykład, że rozwój miejskości wiązał się z większym spożyciem mięsa, a to z kolei miało wpływ na rolnictwo. Co więcej, obecny system produkcji żywności doprowadził do sytuacji, że rolnictwo jest odpowiedzialne za 30% całkowitej produkcji gazów cieplarnianych. W globalnej gospodarce, gdzie coraz częściej żywność nie pochodzi z najbliższego otoczenia miasta, ale z dalszych części świata to środowiskowe obciążenie rośnie. Te łańcuchy się wydłużają zarówno, jeśli chodzi o odległość, jak i liczbę pośredników. Wpływa to negatywnie zarówno na kwestie bioróżnorodności, jak i również na jakość życia producentów żywności. Wyjściem z tej sytuacji jest postawienie na wsparcie rolnictwa w ramach miejskich stref żywicielskich. Strefa żywicielska, jak tłumaczył Łepkowski, to terytorium, z którego produkcja rolna w większości trafia do centrum. Czyli każde duże miasto, ale też średnie, ma swoją strefę żywicielską, z której do dziś w pewnym stopniu korzysta. To stamtąd powinny pochodzić świeże warzywa i owoce, oraz przetwory mleczne. W trakcie projektu dotyczącej hybrydowych targowisk, dowiedzieliśmy się jako zespół CoopTech Hubu, że warszawski rynek hurtowy Bronisze, w sezonie oferuje 70% towarów z Mazowsza. Te warzywa i owoce możemy kupić w stolicy na targowiskach oraz w warzywniakach. Następnie prowadząca oddawała głos Robertowi Nowakowi, pytając o to, jakie w tym momencie są największe wyzwania polskiego rolnictwa. Oraz w jaki sposób my, jako osoby też działające w miastach, możemy wesprzeć polskie rolnictwo? Gdzie jest przestrzeń dla naszej współpracy?
Robert Nowak rozpoczął swoją wypowiedź od rysu biograficznego. Prowadzi gospodarstwo od 1988 roku. Kiedy dostał wówczas to gospodarstwo od swojego dziadka miało niecałe 10 hektarów. Dzisiaj to gospodarstwo ma 80 hektarów. Prowadzi je wspólnie z synem. W kontekście tego pytania, co miasto może zrobić dla rolnictwa, to ważna kwestią było poparcie społecznego dla protestów. Jako rolnicy bardzo to doceniają. Jest o tym bardziej istotna sprawa, że rolnictwo europejskie, ale zwłaszcza nasze polskie rolnictwo, jest obecnie w bardzo trudnym momencie. To już piąty z rzędu, kiedy z różnych powodów ekonomicznie bardzo trudno domknąć gospodarstwo, jeśli chodzi o zyski. Najpierw był COVID, przerwane trochę łańcuchy dostaw. Chociaż jak twierdził Nowak, paradoksalnie epidemia COVID-u jednocześnie też trochę pomogła. Był taki moment, kiedy pojawiła się panika dotycząca wykupywania produktów rolnych z supermarketów i to spowodowało, że społeczeństwo trochę zwróciło uwagę, że lepiej mieć żywności produkowaną blisko siebie, bo wtedy jest większa pewność, że możemy ją kupić. Kolejny trudny moment nadszedł po agresji Rosji na Ukrainę, co spowodowało niekontrolowany napływ żywności z Ukrainy, a to z kolei bardzo niskie ceny. Rozmawiając o polskim rolnictwie warto jednak pamiętać, że nasz rynek jest bardzo zróżnicowany. Jak to stwierdził Nowak, nawet w ramach Krajowej Rady Izb Rolniczych czasami nie są w stanie osiągnąć jakiegoś porozumienia, bo rolnictwo województwa zachodniopomorskiego, dolnośląskiego, gdzie są gospodarstwa bardzo duże, towarowe, jest zupełnie inne niż to rolnictwo w Małopolsce, na Podkarpaciu, czy chociażby tutaj na Śląsku.
Gospodarstwo Roberta Nowaka jest pod Częstochową. Tam gospodarstwa nie są duże, więc szczególnie dla nich oddziaływanie dużych rynków zbytu i dużych miast na rolnictwo lokalne wydaje się być szczególnie ważne. W kontekście globalizacji i napływu żywności z zewnątrz wyzwaniem jest zachowanie jej jakości. Importowane produkty niekoniecznie spełniają standardy określone u nas, zwłaszcza te pochodzące ze wschodu. Są tam jeszcze stosowane substancje, które u nas są od 10 lat są zakazane. Jeśli zaś chodzi o sam temat strefy żywicielskiej to jest to szansą dla takich małych i średnich gospodarstw. Produkt dostarczony szybko na stół powoduje, że jest on świeży, nie traci substancji odżywczych, witamin. Powinien być też tańszy ze względu na przecież wysokie koszty logistyki i wysokie marże pośredników.
Skrócenie łańcuchów żywnościowych, to szansa, żeby pominąć marżę, którą zanim ten produkt trafi na stół zabierają pośrednicy, których jest niejednokrotnie po 4-5 po drodze, albo nawet więcej. Są to efekty błędów popełnionych w latach 90., kiedy pozbawiono rolników uczestnictwa w sektorze przetwórczym. Tak naprawdę rolnik we Włoszech czy w Danii, on się nie przejmuje, ile dostanie za kilogram tucznika czy za kilo winogron. Jego interesuje ostateczny efekt, czyli sprzedaż gotowego wina lub gotowego wyrobu z tucznika, bo on ma w tym całym łańcuchu swój udział i tutaj niemocno w tym względzie tą konkurencję przegrywa. Myślę, że bardzo istotne w tej kwestii jest również prawo. Zarówno to prawo dotyczące handlu, czyli być może jakichś przywilejów dla produktów lokalnych, ale również to prawo dotyczące możliwości wejścia z produktem lokalnym do sklepu czy na bazarek. Dane z rolniczego handlu detalicznego pokazują że troszkę się to ruszyło, niemniej jednak w wielu wypadkach wymagania dotyczące małego zakładu przedsiębiorczego są takie jak te dla dużego zakładu, który produkuje kilkaset ton na dobę. Powoduje, że wielu ludzi wchodzi w szarą strefę, co nie jest korzystne dla konsumenta, bo tracimy w pewnym momencie kontrolę nad tym, co się dzieje. Krajowa Rada Izb Rolniczych wielokrotnie apelowała to, żeby włączyć w ten proces samorządy. Robert Nowak przez 26 lat był wójtem w niewielkiej gminie wiejskiej Przyrów w powiecie częstochowskim. Rola samorządów tutaj jest bardzo duża. To kwestia lokalnych zamówień, czyli żywności w lokalnych stołówkach w szkołach i przedszkolach. I pewnie łatwiej to zorganizować w mniej gminie niż większej, ale powinniśmy się tym zajmować. Rozwiązaniem mogłoby być wyłączenie lokalnej żywności z prawa zamówień publicznych, bowiem w wielu przypadkach ta rama prawna jest barierą nie do przejścia przez lokalnego dostawcę. Albo znalezienie innego rozwiązania.
Rolą gminy jest również dbanie o lokalne ryneczki czy sklepy. W tym momencie obowiązują przepisy, które mówią, że miasto mają obowiązek wyznaczyć jeden dzień w tygodniu, gdzie rolnicy mogą bezpłatnie handlować. Jednak jak podkreślił Nowak, to nie byłaby to jakaś duża strata dla budżetu samorządowych, gdyby po prostu w każdym momencie, kiedy jest taka potrzeba żeby taki ryneczek każdy mógł wjechać i sprzedawać. Zresztą samo miejsce dla rolnika to za mało, bo dobrze funkcjonujący rynek musi mieć odpowiednią infrastrukturę. Być przygotowany pod kątem sanitarnym. Chodzi tutaj o toalety, dostęp do świeżej wody, przetrzymywania chłodni i tak dalej. Tak więc kwestia zainwestowania w tego typu infrastrukturę właśnie w miastach jest koniecznością. Jeszcze jedną rzeczą w relacjach między miastem a wsią jest edukacja. Obecnie pewnie już nawet na wsi dzieciaki nie do końca wiedzą, skąd pochodzi mleko i że jest ono ze zwierzątka z popularnego marketu. Edukacja powinna dotyczyć zarówno pochodzenia żywności, ale również pokazująca jak duże znaczenie ma kupowanie lokalnych produktów. Dużo dobrego by zrobiły gospodarstwa edukacyjne wokół miast. Robert Nowak stwierdził, że powinien być obowiązek umieszczania tego typu zajęć w programach szkolnych czy przedszkolnych i szkolnych. Przywołał też przykład aplikacji, które promują polską żywność.
W odniesieniu do wątku edukacji, Joanna Erbel, powitała obecnego na Sali Marcina Iwankiewicz, który wraz ze swoją żoną Ewą Jałoszyńską prowadzą w Grodzisku Mazowieckiem zajęcia z permakultury dla dzieci w klas 4. (Wywiad z nimi możecie przeczytać w aplikacjia PLZ – kod społeczności: EKOPOLIS)
Kolejny głos zabrała Katarzyna Szeniawska ze Spółdzielni Dobrze, mówiąc o tym, że to o czym mówili przedmówcy pokazuje właśnie, dlaczego kooperatywy spożywcze są potrzebne. One bowiem skracają łańcuchy dostaw i wspierają lokalne rolnictwo, rolnictwo ekologiczne oraz pozwalają na bezpośredni kontakt z rolnikami. Dobrze jest kooperatywa spożywczą, która działa już ponad 10 lat. Jako jedyna kooperatywa spożywcza w Polsce prowadzi sklepy spółdzielcze. Są to dwa sklepy w Warszawie, które z jednej strony są po prostu sklepami spożywczymi, ale to je wyróżnia to to, że są prowadzone przez spółdzielnię. Dobrze ma około trzystu osób członkowskich. I te osoby członkowskie wspierają prowadzenie tych sklepów. Spółdzielnia współpracuje z około trzydziestoma gospodarstwami, głównie z okolic Warszawy – większość z nich to gospodarstwa ekologiczne. Klientami i klientkami Dobrze są zarówno spółdzielcy i spółdzielczynie, jak i inne osoby klienckie. Joanna Erbel wtrąciła, że właśnie jest klientką Dobrze, nie należąc do tej spółdzielni.
Następnie Katarzyna Szeniawska zwróciła uwagę, że są w Polsce również inne kooperatywy spożywcze, które działają jako grupy nieformalne, gdzie osoby organizują się, żeby wspólnie zamawiać produkty – często bezpośrednio do rolnika. Pozwala to optymalizować koszt i czas dostaw. I jeśli jest coś, co pomogłoby obu rodzajom kooperatyw, to byłaby to wspomniana wcześniej edukacja. Szczególnie dotycząca dwóch aspektów. Po pierwsze, edukacja na temat samego jedzenia, na temat jakości żywności tego, jak ona powstaje, jakie są aspekty właśnie ekologiczne, społeczne i zdrowotne żywności. Po drugie, informowania o różnych alternatywnych modelach zaopatrywania się w żywność, jak właśnie spółdzielnie czy RWS-y, czyli rolnictwo wspierane przez społeczność. Tutaj dużą rolę do odegrania mają różne miejsca, które właśnie skupiają społeczności typu domy kultury, biblioteki publiczne. Takie miejsca mogą u siebie organizować spotkania o właśnie tego typu inicjatywach. Dużym wsparciem byłyby również dedykowane tym kwestiom granty oraz wsparcie w najmie lokali.
Spółdzielniom utrudnia działanie również brać świadomości czym one są. Bo nie są firmą ani organizacją pozarządową. Zwykłe spółdzielni nie są rozpoznawane jako podmioty ekonomii społecznej, co sprawia, że nie mają dostępu do wielu programów wsparcia, z których mogą korzystać na przykład NGOsy. Ważną kwestią jest również wspierające środowisko. Chodzi tutaj z jednej strony o to, żeby spółdzielnie wspierały się nawzajem i budowały takie większe społeczności, gdzie, na przykład spółdzielnie zamawiają od siebie produkty lub usługi. Z drugiej zaś o wsparcia ze strony różnych innych instytucji, nie tylko spółdzielni. Ważną kwestią są ramy dla zamówień publicznych, o których wcześniej wspominał Robert Nowak. Elementem ekosystemu mogą być również startupy, jak zauważyła Joanna Erbel, a następnie przekazała mikrofon Matyldzie Szyrle z Listnego Cudu, aby opowiedziała jak wygląda rozwój branży food.tech.
Listy Cud produkuje liście na farmach wertykalnych na warszawskim Mokotowie. Farmy wertykalne – zaczęła swoją wypowiedź Matylda Szyrle – to uprawa roślin w zamkniętych pomieszczeniach w kontrolowanych warunkach. Dzięki czemu możemy uprawiać rośliny przez cały rok lokalnie. To jest jeden ważny element, zwłaszcza w kontekście tego, jak dużą część naszych zielonych produktów sprowadzamy zimą np. Z Hiszpanii. Druga sprawa to jest kwestia oszczędzania wody. Dzięki temu możemy tej wody używać w obiegu zamkniętym, więc używamy jej 90% mniej niż w porównaniu z tradycyjnym rolnictwem. Trzecia sprawa to jest brak pestycydów i herbicydów. Wszystkie produkty Listnego Cudu mają certyfikaty rolnictwa ekologicznego. Na farmach wertykalnych nie ma potrzeby, aby używać pestycydów. Tego typu uprawy mogą być również elementem łańcucha dostaw. Odległość z od farmy do klientów Listnego Cudu to paręnaście, parędziesiąt kilometrów. Jednym z miejsc, gdzie można je kupić są również sklepy Dobrze. To skrócenie łańcucha dostaw przekłada się na parę rzeczy. Jedną z nich jest brak jednorazowego plastiku, ponieważ Listny Cud nie transportuje tych produktów dziesiątki kilometrów, więc może zrezygnować z plastiku zrezygnować. Druga kwestia, to są znacznie mniejsze straty żywności w transporcie. Marnowanie żywności to wielkie wyzwanie systemów żywnościowych – obecnie marnujemy na różnych etapach w sumie około jednej trzeciej żywności. A z tego 30% właśnie w transporcie. Ten procent jest jeszcze wyższy w przypadku zielonych produktów takich jak sałaty czy zioła. Dodatkowym atutem farm wertykalnych jest kwestia bezpieczeństwa – są one odporne na zmiany pogodowe.
Również w przypadku startupu opierającego się na farmach wertykalnych bardzo ważna jest edukacja. Mamy w Polsce wciąż bardzo niski poziom wiedzy o produkcji żywności. Widać to było po relacjach z protestów, które były na dużym poziomie ogółu. Wynika to z tego, że ten temat na mało pojawia się w prasie. Jak zauważyła Szyrle, dziennikarze, o których by oczekiwała, że będą znali kontekst, po prostu go nie mieli, ponieważ prawdopodobnie przez ostatnie 10 lat może napisali dwa artykuły na temat produkcji żywności. I to nawet nie chodzi o to, że dzieci nie wiedzą, jak powstaje mleko, tylko że większość z nas po prostu w tym momencie nie ma pojęcia o tym, jak złożone i często na pierwszy rzut oka negatywne są te systemy dotyczące i produkcji, i dystrybucji, jakości tej żywności. Więc bardzo dużo edukacji potrzebujemy jeszcze po to, żeby dbać o to, co trafia na nasze talerze. Wtedy możemy docenić, że Unia Europejska w porównaniu na przykład ze Stanami Zjednoczonymi ma znacznie dłuższe listy substancji rakotwórczych, które nie są dopuszczone do użytku. Nie oznacza to, że Unia nie ma wiele do zrobienia. Jednak regulacje unijne to jest pewne narzędzie, z którego możemy i powinniśmy korzystać.
Wiele nowych rozwiązań dotyczących żywności pojawia się właśnie w branży food.tech. Przykładem tego jest szukanie alternatyw dla białka pochodzenia zwierzęcego – zarówno jeśli chodzi o mięso, jak i nabiał. Duża działką są różnego rodzaju aplikacje – na przykład przeciwdziałające marnowaniu żywności: służące do odbierania żywności o krótkich terminach czy takie, które pozwalają szkołom i hotelom ocenić, ile produktów marnują w czasie serwowania posiłków, a następnie wprowadzić zmiany. Jest też cały sektor precyzyjnego rolnictwa i różnego rodzaju dronów, czujników, które pozwalają na przykład precyzyjnie używać czy to nawozów, czy chemii na polach, tak żeby to było bardziej efektywne.
Jednocześnie, jak podkreśliła Szyrle, jeśli chodzi o farmy wertykalne to nie chodzi to, żeby zastępować rolnictwo, ale dać rolnikom nowoczesne narzędzia, które pozwolą uzupełnia uprawy. W końcu lepiej kupować rukolę z wertykalnej farmy w Polsce niż sprowadzać ją z Hiszpani. Farmy wertykalne mogą też odegrać ważną rolę na etapie przygotowywania sadzonek. W czasach coraz bardziej nieprzewidywalnych zjawisk pogodowych, korzystanie z nowych technologii może zapewnił pełniejsze zbiory. Zwłaszcza, kiedy nie wiemy, czy będą jeszcze przymrozki albo dramatyczne ilości opadów w marcu.
Przyszłość sektora food.tech w Polsce jest wciąż niepewna, bowiem bez dodatkowego zastrzyku finansowego cześć z tych firmy nie będzie mogła się dalej rozwijać i będzie musiała się zamknąć. Jest to specyfika i bolączka tego sektora. Bo jeżeli mówimy o innowacjach, no to jakaś tam forma dotacji na początku jest potrzebna. A jednocześnie poza grantami też to, co było tutaj wcześniej wspominane, czyli na przykład preferencyjne warunki wynajmu lokali od miasta. Konieczne jest również zobaczenie tej strefy innowacji jako czegoś, co warto wspierać. Oraz widzenie różnicy pomiędzy tym, czy ktoś ma magazyn, w którym po prostu trzyma części, którymi handluje potem na Allegro, a tym, czy prowadzi tam badania nad tym, jak rozwijać nową formę wykorzystania białka słonecznika, a w tym momencie to w ogóle nie jest rozpoznawalne – podsumowała Szyrle.
O rozwinięcie tematu powiązania wyzwań rolnictwa z konieczność adaptacji do zmiany klimatu, Erbel zapytała dr Macieja Grodzickiego. Grodzicki na początku zastrzegł, że osoby na co dzień pracujące z ziemią mają dużo więcej doświadczenia od niego, więc jego wypowiedź będzie bazowała na wiedzy naukowej. My jako ludzie, zaczął Grodzicki, jesteśmy częścią natury. Jesteśmy z jednej strony niezależni od natury, ale jednocześnie cały czas na tę naturę wpływamy. A rolnictwo jest, tak mówiąc, takim językiem technologicznym, pewnym interfejsem w tych naszych interakcjach z naturą. Pewnym ekotonem, czyli przestrzenią styku, gdzie my jako społeczność, jako gospodarki stykamy się zresztą biosfery. I ekologia jako nauka nam podpowiada, to że na tym styku się najwięcej dzieje. Tam mamy najwięcej różnych interakcji, najwięcej też napięć, ale może potencjalnie również efektów synergii. Sektor rolnictwa jest dotknięty przez zmiany klimatu, a jednocześnie na nie wpływa za sprawą deforestacji, zużycia paliw, sposobu prowadzenia upraw. Zaś jednocześnie w pierwszej kolejności odczuwa te zmiany klimatu. Tutaj nie trzeba nikogo przekonywać, że tak jest. Nie chodzi tylko o to, że jest cieplej, coraz więcej jest tych zjawisk ekstremalnych. Dwa, trzy tygodnie suszy na przełomie sierpnia i września oraz tropikalne noce to niestety najprawdopodobniej będzie ta nowa normalność. Albo będzie jeszcze coraz gorzej.
Jeśli mówimy o produkcji żywności, to powinniśmy zwrócić uwagę na trzy kwestie. Po pierwsze, bioróżnorodność, która się objawia chociażby w tym, że bazą dla upraw jest gleba i żeby ta gleba była zdrowa, żyzna, to potrzebujemy tam różnych organizmów, różnych pierwiastków. Po drugie, woda, której zasoby też są ograniczone. A po trzecie, praca. Dodatkowym wyzwaniem są różnego rodzaju epidemie, które ze zwierząt hodowlanych przenoszą się na zwierzęta dzikie. Wyzwaniem jest promowanie rolnictwa, które jest regeneratywne i nie niszczy środowiska. Rolnicy mogą być strażnikami lokalnych ekosystemów przyrodniczych. Jednocześnie nie można abstrahować od kontekstu społeczno-gospodarczego. Rolnicy potrzebują stabilności, przewidywalności oraz warunków, aby zapewnić godne życie swoim rodzinom. Aby sprostać tym wyzwaniom potrzebne są wspólne zasoby, wspólne przestrzenie, wspólne infrastruktury, które pozwalają nam łączyć często bardzo różnorodną wiedzę, łączyć ludzi z różnych przestrzeni. Takie, które pozwalają łączyć tę tradycyjną wiedzę ludzi, którzy od dekad od pokoleń pracują z ziemią z osobami, które pracują na przykład z technologiami cyfrowymi. Za tym też powinno iść również wsparcie pracy. To znaczy, to nie tylko chodzi o technologię, ale chodzi też o pracę. Rolnictwo ekologiczne, czy bardziej równoważone, jest też bardziej pracochłonne. W związku z tym, żeby się mogło opłacać, też o tym musi iść pewne wsparcie finansowe od strony państwa.
Do wypowiedzi Macieja Grodzickiego odniósł się Robert Nowak. Stwierdził, że jeśli chodzi o pola współpracy to konieczne jest to, żebyśmy mieli świadomość, że nie jesteśmy samotnymi wyspami. Ani rolnictwo nie przetrwa bez konsumentów, ani konsumenci bez jedzenia. I zrozumienie wzajemnych potrzeb i wspólna praca nad rozwiązaniami prawnymi na pewno jest tutaj tą płaszczyzną konieczną do wypracowania. Oczywiście, jeśli chodzi o instytuty, o uniwersytety, to jest kwestia korzystania przez rolników z programów badawczych, których te uniwersytety prowadzą, czyli udostępnianie wypracowanych rozwiązań, propozycji. W ostatnich latach postęp, jeśli chodzi o tego typu zjawiska w rolnictwie, jak rolnictwo precyzyjne, jest olbrzymi. Trzeba jednak również pamiętać, że współczesna wieś ma swoją specyfikę. Tutaj Robert Nowak przywołał konflikty pomiędzy ludźmi z miasta, którzy wyprowadzają się na wieś i przeszkadzają im kombajny, które jeżdżą wieczorem. Sprowadzając się na wieś ludzie powinni wiedzieć, że jeżeli wchodzą w środowisko, gdzie dominująca jest produkcja rolnicza, to trzeba się liczyć również z tym, że od czasu do czasu takie zjawiska mogą mieć miejsce.
Ważna kwestią jest również opłacalność produkcji. Nowak przywołał jako przykład ceny pszenicy z ostatnich lat. W 2008 roku tona pszenicy w skupie kosztowała 870 zł. Warta minimalna była na poziomie 1200 zł. W 2018 r. tona kosztowała 830 zł, płaca minimalna była na poziomie 2200 zł. W tym roku tona pszenicy jest na poziomie 800 zł, a płaca minimalna jest 4200 zł. „Kto z Państwa chciałby dzisiaj zarabiać 1200 zł?” – zapytał retorycznie Robert Nowak. Dodał, że taka dynamika cen wymusza koncentrację produkcji. Za mało się mówi o rolnictwie zrównoważonych. To jest bardzo istotne. Zwłaszcza w kontekście również tych zmian klimatycznych, o których mówił Maciej Grodzicki. Jak podkreślił Nowak, rolnicy mają doskonale świadomość tego, że najbardziej na zmianach klimatycznych cierpi rolnictwo. Jako przykład podał swoją poranną próbę orania. Sześć godzin próbował orać od rana swoją rędzinę i tak nie skończył, ponieważ musiał bardzo wolno jeździć, bo było strasznie twardo. Dodał, że patrzy z niepokojem na pogodę. Będzie jakiś niewielki deszcz w poniedziałek, a później kolejne dwa tygodnie bez deszczu. A przecież już powinni powoli siać oziminę.
Robert Nowak dodał, że również takie spotkania jak ta debata na pewno pomagają w rozumieniu relacji. Każdy swoje miejsce powinien znaleźć. ZA to warto pamiętać, że lokalny rynek żywnościowy nie jest ratunkiem dla całego rolnictwa. Tego musimy mieć świadomość. Natomiast jest to na pewno duża szansa dla tych gospodarstw, które są położone blisko miasta, które mają małe i średnie powierzchnie, które jeszcze mają możliwość pracy własnej, włożenia w to, bo to jest bardzo istotny rynek, ludzi do pracy, bo oni przecież dramatycznie skurczył od 3 lat i to też bardzo mocno odczuwamy. Zwłaszcza w przypadku owoców miękkich, gdzie ta praca ludzka jest niezbędna.
Dobra platformą współpracy i edukacji są kooperatywy spożywcze – dodała Katarzyna Szeniawska. Budują wzajemne zrozumienie stron. Dzięki temu osoby klienckie mają dużo większą świadomość tego, jak powstaje żywność i większe zrozumienie, dlaczego o danej porze roku czegoś nie ma, a o innej porze roku jest. Wiedzą, że jak były przymrozki, to truskawki i czereśnie będą droższe. Dobrze stara się też wspierać startupy takie jak Listny Cud czy mniejszych przetwórców. Prowadzi również spotkania dla rolników o tym, czym są kooperatywy, jak można z nimi nawiązać współpracę. Uczy również osoby, które są zainteresowane otwarciem kooperatywy. (Więc jeżeli tu na przykład wśród czytających osób, jest ktoś, kto chciałby założył swoją kooperatywie, to niech napisze na czacie połączymy z Katarzyną).
Jako przykład działań edukacyjnych, Matylda Szyrle podała farmę wertykalną, która już dwa lata temu powstała w szkole z Żorach. Jest ona niewielka i pozwala uprawiać rzeczy przez cały rok w szkole. Nauczyciele wysiewają nasiona razem z dziećmi. Te projekt pięknie się rozwinął i przekroczył oczekiwania, jeśli chodzi o jego taki aspekt edukacyjny i dietetyczny na różnych poziomach. To, że dzieci brały udział regularnie w takim procesie wysiewania sprawiło, że w ogóle można łatwiej tłumaczyć, czym jest wegetacja, czym jest fotosynteza, jak to działa, dlaczego to jest ważne. Dzieci też znacznie chętniej sięgały po zieleninę. W szkole w piątki była wyznaczona dłuższa „zielona przerwa”, podczas której przychodziły i same ścinały mikroliście.
Poza działaniami edukacyjnymi promującymi dobre rozwiązania, konieczne jest również nazywanie wprost pewnych negatywnych procesów związanych z wielkimi korporacjami: monopolizacji, lobbingu. Wiele zagrożeń jest wciąż zbyt słabo nazywanych. Chodzi tutaj z jednej strony o producentów pestycydów, a z drugiej o dużą koncentrację, jeśli chodzi o to, kto jest właścicielem nasion. Parę firmach, ma prawo własności do ponad 70% nasion na świecie. To jest taki sektor, który, co się w praktyce przekłada na to, że te bardzo duże firmy mają ogromną moc lobbingową. Więc tutaj z jednej strony mówimy o takiej sytuacji, że rolnicy w Polsce nie mieli przez lata mocnej reprezentacji i to prawo często działało na ich niekorzyść. A z drugiej strony mówimy o sytuacji, że mamy bardzo duże firmy, które niekoniecznie są jakoś tak społecznie kontrolowane czy rozliczane, stwierdziła Matylda Szyrle.
Jako podsumowanie dyskusji Maciej Łepkowski zaproponował, żeby pomyśleć o jednej marce, które by zrzeszała różne inicjatywa polskiego rolnictwa. Taka, którą mogliby wspierać zarówno konsumenci, jak i na przykład samorządy.
A może wy macie propozycję na nazwę marki?
Więcej podobnych artykułów w społeczności EKOPOLIS w aplikacji PLZ. Ściągnij bezpłatnie aplikację na plz.pl lub w Twoim sklepie z aplikacjami. Przy rejestracji podaj kod społeczności: EKOPOLIS.